Forum Oficjalne forum Klanu FART Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
lovecraft

 
Odpowiedz do tematu    Forum Oficjalne forum Klanu FART Strona Główna » HYDEPARK Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
lovecraft
Autor Wiadomość
win
Miedziak



Dołączył: 22 Mar 2007
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów


Post lovecraft
"Muzyka Erica Zann'a"

Przestudiowalem mapy tego miasta z najwieksza uwaga, ale na zadnej nie odnalazlem Rue d'Auseil. Nie byly to tylko nowoczesne mapy, bo przeciez zdaje sobie sprawe, ze nazwy sie zmieniaja. Wrecz przeciwnie, zaglebialem sie we wszystkie najstarsze zródla i nawet osobiscie przeszukalem kazda dzielnice, bez wzgledu na jej nazwe, która mogla by ewentualnie odpowiadac ulicy znanej mi jako Rue d'Auseil. Jest to dla mnie upokarzajace, bo mimo wszystkich podjetych staran, nie moge znalezc domu, ulicy ani nawet przyblizonej lokalizacji miejsca, w którym, wiodac ubogi zywot studenta metafizyki na uniwersytecie, sluchalem muzyki Ericha Zanna. Nie dziwie sie, ze pamiec moja ulegla zaklóceniu, bo w okresie, kiedy mieszkalem na Rue d'Auseil, moje zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, mocno podupadlo. Przypominam tez sobie, ze nie utrzymywalem kontaktów z tymi kilkoma osobami, z którymi sie zaznajomilem. Ale zebym w ogóle nie mógl odnalezc tego miejsca, to naprawde zdumiewajace i niespotykane; z uniwersytetu szlo sie na te ulice pól godziny, a poza tym odznaczala sie tak szczególnymi cechami, ze kto raz ja widzial, nie mógl zapomniec. Ale nie spotkalem nikogo, kto by widzial Rue d'Auseil. Znajdowala sie po drugiej stronie mrocznej rzeki, na brzegach której stromo wznosily sie zbudowane z cegly magazyny o zamazanych oknach, biegl tez ponad nia ciezki most z ciemnego kamienia. Nad rzeka zawsze panowal mrok, tak jakby dym z okolicznych fabryk nigdy nie dopuszczal tu slonca. Wody tej rzeki zionely strasznym smrodem, z jakim jeszcze nigdy w zyciu sie nie zetknalem, mysle jednak, ze to okaze sie pomocne i któregos dnia ja odnajde. Za mostem znajdowaly sie waskie, brukowane uliczki z szynami, potem teren lekko sie wznosil, ale gdy dochodzilo sie do Rue d'Auseil, wznosil sie stromo. Nie spotkalem juz nigdy wiecej tak waskiej i tak stromej ulicy jak Rue d'Auseil. Bylo to niemalze urwisko, niedostepne dla zadnych pojazdów. W kilku miejscach znajdowaly sie schody, a na koncu ulicy wysoki, obrosniety bluszczem mur. Bruk byl nierówny, skladal sie z kamiennych plytek i z okraglych kamieni, a gdzieniegdzie przeswiecala naga ziemia z zeschnietymi chwastami. Domy byly tu wysokie, ze spadzistymi dachami, niewiarygodnie stare, przechylone albo do tylu, albo do przodu, albo na boki. Zdarzalo sie, ze stojace naprzeciwko domy pochylily sie do przodu i prawie stykaly sie ze soba ponad ulica tworzac lukowe sklepienie; bylo tu wiec dosc mroczno. Znajdowalo sie tu takze kilka pomostów nad ulica, laczacych przeciwlegle domy. Tutejsi mieszkancy wywierali na mnie szczególne wrazenie. Z poczatku przypisywalem to ich milczeniu i powsciagliwosci, potem doszedlem do wniosku, ze przyczyna lezy w czym innym - mianowicie w tym, ze mieszkaja tu wylacznie starzy ludzie. Sam nie wiem, jak to sie stalo, ze wynajalem pokój na tej ulicy, ale z chwila, kiedy sie tutaj zjawilem, chyba przestalem byc soba. Mieszkalem w najrozmaitszych ubogich domach, z których mnie eksmitowano, gdyz nie mialem na zaplacenie komornego, az wreszcie trafilem na rozpadajacy sie dom, w którym strózowal paralityk Blandot. Byl to trzeci dom od konca ulicy i najwyzszy ze wszystkich. Pokój mój znajdowal sie na piatym pietrze, a byl to jedyny zamieszkaly pokój, caly bowiem dom prawie swiecil pustkami. Jak tylko sie sprowadzilem, juz pierwszej nocy uslyszalem niezwykle dziwna muzyke dochodzaca z poddasza i nazajutrz spytalem o to Blandota.Wyjasnil mi, ze to gra pewien stary Niemiec, skrzypek, niemowa, który podpisuje sie Erich Zann, a gra wieczorami w orkiestrze w jakims tanim teatrzyku. Wynajal ten odosobniony pokój wysoko na poddaszu, z jednym tylko oknem wychodzacym na ulice, z którego roztaczal sie widok ponad murem obrosnietym bluszczem na opadajacy w dól krajobraz - dlatego wlasnie, ze pragnal noca grac na skrzypcach. Slyszalem jego gre kazdej nocy i choc nie dawal mi spac, bylem zafascynowany ta niezwykla muzyka. Wlasciwie wcale sie na muzyce nie znalem, ale bylem przekonany, ze dzwieki, dobywane przez niego ze skrzypiec, nie mialy nic wspólnego z muzyka, jaka dotychczas zdarzylo mi sie slyszec. Uznalem, ze jest to kompozytor o zupelnie niezwyklym talencie. Im dluzej sie wsluchiwalem, tym wieksze robila na mnie wrazenie i po tygodniu postanowilem zawrzec znajomosc z tym starym czlowiekiem. Któregos wieczoru, kiedy powracal z pracy, zatrzymalem go na korytarzu i powiedzialem, ze pragnalbym sie z nim zaznajomic i posluchac jego gry z bliska. Byl niski, szczuply, biednie ubrany, prawie lysy, mial niebieskie oczy oraz groteskowa twarz przypominajaca satyra. Z poczatku zdawal sie byc oburzony i przerazony taka propozycja. Widzac jednak mój szczery, przyjacielski stosunek rozpogodzil sie i dal mi znak, abym poszedl za nim po ciemnych, skrzypiacych i uginajacych sie schodach na poddasze. Jego pokój, jeden z dwóch znajdujacych sie na starym poddaszu, miescil sie od strony zachodniej, a wychodzil wlasnie na mur stanowiacy zakonczenie tej ulicy. Byl to ogromny pokój, ale wydawal sie jeszcze wiekszy przez to, ze byl nie urzadzony i bardzo zaniedbany. Znajdowaly sie w nim tylko waskie zelazne lózko, obdrapana umywalka, maly stolik, spora szafa z ksiazkami, zelazny pulpit do nut i trzy staroswieckie krzesla. Nuty lezaly rozrzucone po calej podlodze. Sciany byly z golych desek, nigdy zapewne nieotynkowane; wydawalo sie, ze nikt tu nie mieszka, wszedzie bowiem snula sie pajeczyna, a kurz lezal gruba warstwa. Swiat piekna dla Ericha Zanna to niewatpliwie swiat wyobrazni. Gestem wskazal mi krzeslo, a sam zamknal drzwi na wielka drewniana zasuwe, po czym zapalil swiece. Nastepnie wyjal skrzypce z podziurawionego przez mole pokrowca i usiadl na najmniej wygodnym krzesle. Nie skorzystal z nut i pulpitu, tylko zaczal grac z pamieci, przez godzine raczac mnie muzyka, jakiej w zyciu nie slyszalem; musiala to byc raczej jego wlasna kompozycja. Nielatwo ja opisac, jezeli sie nie jest znawca muzyki. Bylo to cos w rodzaju fugi z powtarzajacymi sie pasazami o brzmieniu wprost urzekajacym, ale najbardziej zadziwilo mnie to, ze nie slysze tych dziwnych melodii, jakie dochodzily mnie w moim pokoju. Dobrze sobie zapamietalem i nawet czesto nucilem je i wygwizdywalem, totez kiedy odlozyl skrzypce, spytalem czyby nie zechcial ich zagrac. Na pomarszczonej twarzy satyra, tak spokojnej podczas gry, pojawil sie wyraz gniewu i leku, taki sam jak wtedy, gdy go zagadnalem na schodach. Potraktowalem to lekko, jako kaprys starosci, i usilowalem go zachecic zagwizdawszy urywki, jakie slyszalem ubieglej nocy. Kiedy niemy muzyk rozpoznal melodie, twarz jego przybrala jakis niesamowity wyraz, a dluga, koscista i zimna dlon polozyl mi na ustach, zeby wyciszyc to niezbyt udane nasladownictwo. Potem zachowal sie jak zupelny dziwak, bo rzucil przerazone spojrzenie w strone zaslonietego okna, jakby sie bal jakiegos intruza - spojrzenie tym wiecej absurdalne, poniewaz poddasze znajdowalo sie wysoko i bylo niedostepne, górowalo bowiem nad wszystkimi przyleglymi dachami, nie mówiac juz o tym, ze tylko z tego jednego okna, jak powiedzial dozorca, roztaczal sie widok ponad murem na opadajace wzgórze. Spojrzenie tego starego czlowieka przypomnialo mi slowa Blandota i moze to byl kaprys, aleprzyszla mi ochota, aby popatrzec na rozlegla i oszalamiajaca panorame spowitych blaskiem ksiezyca dachów i oswietlonego miasta za wzgórzem, której nikt z mieszkanców Rue d'Auseil poza tym dziwnym muzykiem nie mial moznosci ogladac. Podszedlem do okna i juz mialem odsunac jakies bardzo dziwne zaslony, gdy podskoczyl do mnie niemy lokator tego pokoju z jeszcze wiekszym gniewem i lekiem; tym razem glowa wskazywal na drzwi i obiema rekami ciagnal mnie nerwowo w tym kierunku. Oburzylo mnie takie zachowanie gospodarza i stanowczo zazadalem, aby mnie puscil, sam bowiem chetnie stad wyjde i to natychmiast. Zwolnil uscisk, a widzac, ze jestem oburzony i dotkniety, wyraznie sie uspokoil. Znowu mnie mocno uchwycil, ale tym razem przyjacielsko, i kazal mi usiasc na krzesle; z wyrazem zatroskania na twarzy podszedl do rozchwianego stolu i olówkiem napisal kilka slów staranna francuszczyzna cudzoziemca. Kartka która mi wreczyl, zawierala prosbe o tolerancje i przebaczenie. Pisal, ze jest stary, samotny, ze jest rozkojarzony nerwowo i omotany róznymi lekami, co ma zwiazek z jego muzyka i jeszcze innymi rzeczami. Milo, mu bylo, ze sluchalem, jak gral, i ucieszy sie, jezeli go jeszcze kiedys odwiedze i nie bede zwracal uwagi na jego dziwactwa. Nie moze on jednak grac tej tajemniczej melodii nikomu i nie moze tez sluchac jej w niczyim wykonaniu; nie znosi równiez, aby dotykac czegokolwiek w jego pokoju. Nie mial pojecia az do naszej rozmowy na schodach przed chwila, ze slychac jego gre w moim pokoju, totez prosi, abym porozmawial z Blandotem i wynajal pokój na nizszym pietrze, gdzie nie bede mógl sluchac jego gry. Napisal tez, ze pokryje róznice w oplacie za komorne. Kiedy siedzac odczytywalem te niezreczna francuszczyzne, obudzilo sie we mnie wspólczucie dla tego starego czlowieka. Byl ofiara fizycznego i nerwowego zalamania, podobnie jak ja, a moje metafizyczne studia usposobily mnie lagodnie do ludzi. Panujaca cisze zaklócil jakis halas od strony okna - to wiatr musial poruszyc okiennica, ja jednak nie wiadomo dlaczego podskoczylem gwaltownie, podobnie zreszta jak i Erich Zann. Totez zaraz, gdy skonczylem czytanie, uscisnalem jego dlon i wyszedlem w nastroju przyjacielskim. Nazajutrz Blandot wyznaczyl mi kosztowniejszy pokój na trzecim pietrze, pomiedzy mieszkaniem starego lichwiarza i pokojem szacownego tapicera... Na czwartym pietrze nikt nie mieszkal. Wkrótce przekonalem sie, ze Zann wcale tak bardzo nie pragnal mojego towarzystwa, jak mi sie zdawalo tego dnia, kiedy to naklanial mnie do wyprowadzenia sie z piatego pietra. Juz nie poprosil, abym go odwiedzil, a kiedy sam do niego przyszedlem, byl skrepowany i gral apatycznie. Gral zreszta zawsze tylko noca, bo w dzien spal i nikogo do siebie nie wpuszczal. Nie darzylem go zbytnia sympatia, choc pokój na poddaszu i tajemnicza muzyka wciaz mnie fascynowaly. Marzylem, zeby wyjrzec przez to okno ponad murem i zobaczyc niewidzialne zbocze wzgórza, a takze oswietlone blaskiem ksiezyca dachy i wiezyce znajdujacego sie ponizej miasta. Pewnego razu wspialem sie tam po schodach, kiedy Zann byl w teatrze, ale drzwi byly zamkniete. Udalo mi sie jednak podsluchiwac nocna gre tego niemego starca. Najpierw na palcach wchodzilem na moje dawne, piate pietro, potem zabrawszy sie na odwage wspinalem sie jak najciszej po skrzypiacych schodach na poddasze. Tam w waskim korytarzu wsluchiwalem sie poprzez zamkniete drzwi z zakryta dziurka od klucza w dzwieki, które napelnialy mnie dziwna groza... groza pomieszana ze zdziwieniem i tajemnicza melancholia. Nie byly to jakies straszne dzwieki, bynajmniej, ale towarzyszyla im wibracja zupelnie niespotykana na naszym ziemskim globie, a w pewnych momentach wydawalo sie, ze jest to symfoniawykonywana nie przez jednego muzyka. Doprawdy, ten Erich Zann to jakis niespotykany geniusz. W miare jak mijaly tygodnie, gral z coraz wiekszym zapamietaniem, ale jednoczesnie byl wymizerowany i przemykal sie ukradkiem, budzil po prostu litosc. Teraz juz mnie w ogóle do siebie nie dopuszczal, a na schodach po prostu mnie nie dostrzegal. Pewnej nocy, kiedy stalem pod drzwiami, uslyszalem, ze pisk skrzypiec przerodzil sie w chaotyczna kakofonie dzwieków; bylo to pieklo; zwatpilbym w moja wlasna poczytalnosc, gdybym nie mial pelnej swiadomosci, ze odglosy te dochodza z zaryglowanego pokoju i ze dzieje sie tam cos strasznego - rozlegl sie przerazliwy, nieartykulowany krzyk, jaki tylko niemy czlowiek moze z siebie wydac, i to w chwilach najwiekszego przerazenia albo udreki. Zastukalem do drzwi, ale nie otrzymalem odpowiedzi. Czekalem w ciemnym korytarzu drzac z zimna i zdenerwowania, az wreszcie uslyszalem, ze biedny muzyk podnosi sie z podlogi przytrzymujac sie krzesla. Przekonany, ze musial zemdlec i wlasnie odzyskuje swiadomosc, znów zaczalem stukac do drzwi i zapewniac go, ze to nie kto inny, tylko ja. Poczlapal do okna, zamknal okiennice i opuscil szybe, po czym dotarl do drzwi, które z pewnym wahaniem w koncu otworzyl i wpuscil mnie do srodka. Tym razem widac bylo, ze sie naprawde ucieszyl na mój widok; chwycil mój plaszcz, jak dziecko chwyta sie spódnicy matki, a na jego twarzy pojawila sie prawdziwa ulga. Drzacy z emocji starzec kazal usiasc mi na krzesle, a sam opadl na drugie, obok którego lezaly na podlodze skrzypce i smyczek. Przez moment siedzial zupelnie biernie, kiwal tylko glowa sprawiajac paradoksalne wrazenie, ze intensywnie czegos nasluchuje. Po chwili na jego twarzy odmalowalo sie zadowolenie; przeniósl sie na krzeslo przy stole i napisawszy na kartce kilka slów podal mi, po czym znowu wrócil do stolu, przy którym zaczal pisac szybko i nieprzerwanie. W liscie blagal mnie, abym okazal milosierdzie i chocby dla zaspokojenia wlasnej ciekawosci, zaczekal, az on opisze dokladnie w jezyku niemieckim wszystkie niepojete zjawiska i leki, jakie go trapia. Czekalem wiec, a niemy starzec pisal. Po uplywie godziny, kiedy wciaz jeszcze pisal ukladajac kartki jedna na drugiej, a ja czekalem, Zann drgnal, jakby czyms przestraszony. Zaczal sie wpatrywac w zasloniete okno i nasluchiwac w napieciu. Po chwili wydalo mi sie, ze i ja cos slysze; nie byly to co prawda jakies nieprzyjemne odglosy, ale niezwykle subtelna, cicha, plynaca z niezmierzonej dali melodia. Mozna by pomyslec, ze jakis muzyk jest w sasiednim domu albo w jakims mieszkaniu za wysokim murem, poza który nigdy jeszcze nie zdolalem spojrzec. Na Zannie zrobilo to straszne wrazenie, rzucil pióro, podniósl sie i chwyciwszy skrzypce wypelnil noc najbardziej szalona muzyka, jaka kiedykolwiek dobywala sie spod jego smyczka. Na prózno by opisywac gre Ericha Zanna tej strasznej nocy. Jeszcze nigdy w zyciu nie slyszalem takiej muzyki, a do tego wszystkiego widzialem wyraz jego twarzy, który swiadczyl dobitnie, ze powodem tej gry jest paniczny lek. Usilowal halasowac, cos odstraszyc albo odpedzic... ale co, nie mialem pojecia, wyczuwalem jednak, ze musi to byc cos strasznego. Gra byla pelna fantazji, nieprzytomna, histeryczna, ale do samego konca nosila znamiona najwyzszego geniuszu, którym ten stary czlowiek byl obdarzony. Rozpoznalem melodie - byl to taniec wegierski grywany czesto w teatrach. Nagle uswiadomilem sobie, ze po raz pierwszy slysze, aby Zann wykonywal utwór innego kompozytora. Coraz glosniej i glosniej, coraz bardziej szalencze piski i zawodzenia dobywaly sie ze zrozpaczonych skrzypiec. Muzyk ociekal potem, wykrzywial sie jak malpa, caly czas wpatrujac sie w zasloniete okno. Pod wplywem tej gry niemalze widzialem dziwnych satyrów i bachantki wirujace w oszalalym tancu posród kipiacych otchlani chmur, dymu i blyskawic.Wtem wydalo mi sie, ze slysze przejmujacy, jednostajny dzwiek, który nie mógl sie dobywac ze skrzypiec; spokojny, swiadomy, z okreslonym celem, szyderczy glos gdzies z dali. Wtedy to zaczely stukac okiennice, poruszane wyjacym wiatrem nocy, który zerwal sie jakby w odpowiedzi na niesamowita muzyke rozlegajaca sie w pokoju. Nie mialem pojecia, ze skrzypce moga dobywac z siebie takie dzwieki. Niedomkniete okiennice walily w okno coraz glosniej, az nagle szyba rozpadla sie w drobne kawalki, a do pokoju wtargnal lodowaty wiatr, od którego zaczely skwierczec swiece i zaszelescily kartki na stole, na których Zann zaczal spisywac swoje tajemnice. Spojrzalem na Zanna, ale byl jakby nieprzytomny, nic nie widzial. Niebieskie oczy wychodzily mu z orbit, byly szklane i niewidome, a jego zapamietala gra przeszla w orgie niesamowitych dzwieków dobywajacych sie jakby mechanicznie, których zadne pióro nie zdolaloby opisac. Nagly podmuch, silniejszy niz wszystkie dotychczasowe, porwal rekopis i poniósl w strone okna. Chcialem zlapac rozpedzone kartki, ale nim dopadlem stluczonej szyby, juz ulecialy na zewnatrz. Wtedy przypomnialem sobie, ze juz od tak dawna pragnalem wyjrzec przez to okno, jedyne na Rue d'Auseil, z którego roztacza sie ponad murem widok na zbocze wzgórza i lezace nizej miasto. Bylo ciemno, ale przeciez latarnie zawsze sie pala noca, mialem wiec nadzieje, ze ujrze ja mimo deszczu i wiatru. Kiedy jednak wyjrzalem z tego najwyzej umieszczonego okna na poddaszu, majac za soba skwierczace swiece i oszalale dzwieki skrzypiec pomieszane z wyciem nocnej wichury, nie zobaczylem miasta ani przyjaznych swiatel zapamietanych ulic, tylko czern bezkresnej otchlani... niewyobrazalnej, wypelnionej tylko ruchem i muzyka, nie przypominajacej niczego, co ma zwiazek z ziemia. W tym momencie wiatr zdmuchnal swiece i znalazlem sie posród dzikiej, nieprzeniknionej ciemnosci wypelnionej chaosem i pieklem, a takze demonicznym szalenstwem wyjacych noca skrzypiec. Cofnalem sie w mrok izby nie majac zadnych mozliwosci zapalenia swiatla, wpadlem na stól, przewrócilem krzeslo, torujac sobie droge tam, gdzie rozlegaly sie dzwieki wstrzasajacej muzyki. Postanowilem za wszelka cene uratowac siebie i Ericha Zanna, bez wzgledu na przeciwstawiajace mi sie sily. Wydawalo mi sie, ze musnelo mnie cos lodowatego, krzyknalem, ale straszny glos skrzypiec wszystko zagluszal. Nagle uderzyl mnie smyczek, a wiec bylem juz blisko Zanna. Dotknalem jego wlosów z tylu glowy, a nastepnie potrzasnalem go za ramie, aby go przywolac do swiadomosci. Nie zareagowal na to, gral nadal, nie zwalniajac tempa. Polozylem mu reke na glowie, powstrzymujac w ten sposób jej mechaniczny odruch kiwania, i wrzasnalem mu w same ucho, ze musimy uciekac przed nieznanymi istotami wladajacymi noca. Nie zareagowal, nie przerwal swojej opetanczej gry, a wiatr w najdziwniejszych porywach tanczyl po calym poddaszu. Kiedy dotknalem jego ucha, przeszyl mnie dreszcz, nie wiedzialem dlaczego... dopóki nie dotknalem jego twarzy... lodowatej, sztywnej, nieruchomej, której szklane oczy wpatrywaly sie bez celu w pustke. Wtedy to jakims cudem odnalazlem drzwi i wielka, drewniana zasuwe i wyrwalem sie z tej ciemnosci wypelnionej upiornym wyciem przekletych skrzypiec, które jeszcze bardziej sie nasililo, kiedy znalazlem sie na zewnatrz. Skaczac, zsuwajac sie, niemal w powietrzu zlatywalem z tych nieskonczenie dlugich i ciemnych schodów; wpadlem na waska, stroma stara ulice, z chylacymi sie do ruiny budynkami i pokonujac schody oraz bruk znalazlem sie wreszcie na nizej polozonych ulicach, przy cuchnacej rzece plynacej w kanionie otoczonym wysokimi murami; pokonalem ciemny most i znalazlem sie posród szerszych i zdrowszych ulic oraz bulwarów; te straszne wrazeniapokutuja we mnie do dzisiaj. Pamietam tez, ze wcale nie bylo wiatru, ze swiecil ksiezyc i ze cale miasto migotalo w blasku latarn. Mimo usilnych poszukiwan i badan nie odnalazlem Rue d'Auseil. Ale nie jest mi z tego powodu przykro; nie zaluje tez, ze zginely niepojete glebie gesto zapisanych kartek, które mogly wyjasnic tajemnice muzyki Ericha Zanna.
Czw 20:58, 15 Kwi 2010 Zobacz profil autora
Uefaman
lamusek



Dołączył: 05 Mar 2007
Posty: 770
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Polski

Post
WTF?
Sob 12:30, 31 Lip 2010 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Oficjalne forum Klanu FART Strona Główna » HYDEPARK Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin